jan jakub kolski corka
214 niedowierzanie i ślepa furia. Otworzył usta, by coś powiedzieć, jego wargi wywinęły się, do końca odsłaniając kły. A potem rozsypał się w proch. Znowu znajdowała się sama w cieniu mauzoleum, na dachu którego trwał anioł z utrąconymi skrzydłami. Jej przystosowane do ciemności oczy doskonale widziały w mroku tych, którzy krążyli po cmentarzu, chciwi uczty. Oraz tych, którzy szli jak owce na rzeź. Sprytny trik, złudzenie oka - jak zwykle Władca uciekł się do swoich ulubionych chwytów. Limuzyny zaczęły przybywać, było ich kilka tuzinów, Bryan obserwował je z ukrycia, stojąc w cieniu grobowca w kształcie piramidy. Zaczęło się od mgły, czerwonych waporów, które wiły się i skręcały jak żywe, wypełzając na ulice otaczające cmentarz i osłaniające przybycie kawalkady smukłych czarnych aut. Słychać było podekscytowane szepty, odgłosy pierwszych flirtów, gdy niewinne owce i drapieżniki wsiadały do samochodów. Razem. Widział młodych ludzi całych w czerni, kobiety w iście królewskich sukniach z aksamitu i koronki, osoby w historycznych strojach, przebrane za bandytów, słodkie sierotki lub uwodzicieli, widział też zwykłe współczesne stroje, w jakich można wyskoczyć wieczorem do baru i sącząc drinka, słuchać nowoorleańskiego jazzu. Wszyscy oni znikali w czerwonej mgle. Obserwował, czekał. Ostatnia limuzyna zapełniła się, trzasnęły drzwiczki, Bryan wykonał długi skok i wylądował na jej dachu, położył się na brzuchu i tak pojechał w ślad za całą kawalkadą, która sunęła ulicami niczym procesja upiorów. Obejrzał się. W świetle księżyca RS 215 kamienne anioły wyglądały tak, jakby próbowały ożyć, poruszyć się, krzyknąć ostrzegawczo. Ale mogły tylko stać i płakać. Przybyli na starą, od dawna opuszczoną plantację, kompletnie zaniedbaną, zarośniętą, gdyż natura próbowała odzyskać, co do niej należało. Czerwona mgła nieodłącznie towarzyszyła pojazdom, więc wysiadający goście mieli wrażenie, że zostali przeniesieni gdzieś na koniec świata, do piątego wymiaru, do szkarłatnego snu. Gąszcz krzewów, zarośla, pnącza, liście pod nogami, niesamowita mgła, czerwone światła płonące w oknach domu. Jessica bezceremonialnie przepchnęła się pomiędzy gośćmi, by jak najszybciej wejść do domu i ocenić sytuację. W holu grał wielki plazmowy telewizor, widać gdzieś w domu podłączono generator. Ozdobne schody prowadziły na piętro, na parterze zaś urządzono bar, w którym urzędował młody człowiek, gotów serwować drinki, w tym oczywiście Krwawą Mary. - Witaj, domino. Wiedziałem, że przyjdziesz. Serce zabiło jej mocniej. A więc Władca spodziewał się jej. Popatrzyła na młodego człowieka, nachyliła się nad barem, aż ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Jessica wbiła wzrok w jego oczy. - Masz stąd wyjść. Natychmiast. - Wyjść -powtórzył posłusznie. - Jak? Którędy? - Tylnym wyjściem. Kieruj się do rzeki i idź wzdłuż niej, aż znajdziesz jakąś łódź. A teraz wynoś się stąd i to jak najszybciej, zrozumiano? Popatrzył na nią z powagą, skinął głową i znikł w tłumie, kierując się w stronę tylnych drzwi. Jessica oceniła wzrokiem osoby znajdujące się