koszulę.
- No? Kim jesteście? - Nazywam się Diaz. To pan jest Normanem Gillilandem? an43 275 - Zgadza się. I co z tego? - Jeśli nie ma pan nic przeciwko, to chcielibyśmy porozmawiać o pańskim bracie. - Którym bracie? Diaz zawahał się; nie znali imienia. - O pilocie. Norman flegmatycznie przesunął językiem żuty kawałek tytoniu na drugą stronę szczęki, zastanawiając się nad odpowiedzią. - No to chyba chodzi o Virgila - odezwał się w końcu. - Nie żyje. - Tak, wiemy. Czy wie pan coś o jego... - Przekrętach? Przemycie? Trochę wiem - mruknął Norman. - Wygodniej będzie, jak tu do mnie przyjdziecie. Co tam masz? - Pistolet - odparł Diaz. - Po prostu trzymaj go w kaburze, synu, a wszyscy będą szczęśliwi. Norman ostrożnie oparł dubeltówkę o ścianę domku, po czym podniósł długą nieheblowaną dechę, która wyglądała na ręcznie ciosaną. Była na ponad cztery i pół metra długa, miała kilka centymetrów grubości i około trzydziestu szerokości. Musiała być bardzo ciężka, ale Norman poderwał ją jak piórko. Umieścił końcówkę deski w sprytnie wykutym na ich brzegu rzeki wyżłobieniu, potem przyklęknął i uczynił to samo z drugim końcem kładki, po swojej stronie. - No i już - powiedział. - Śmiało przechodźcie. an43 276 Milla popatrzyła na deskę, na spienioną wodę tuż pod nią i odetchnęła głęboko. - Jestem gotowa - syknęła do Diaza. Złapał jej dłoń i zacisnął wokół swojego paska. - Trzymaj się. Łatwiej zachowasz równowagę. - Nie ma mowy! - szarpnęła się. - Jeśli wpadnę do wody to pociągnę cię za sobą. - Mówisz tak, jakbym nie miał zamiaru i tak za tobą skoczyć - spokojnie ujął dłoń Milli ponownie i założył sobie za pasek. -Trzymaj się. - No idziecie czy nie? - zawołał Norman z irytacją. - Idziemy! Diaz ostrożnie wkroczył na kładkę, Milla szła za nim. Trzydzieści centymetrów to całkiem spora szerokość, jako dziecko chodziła po znacznie węższych belkach. Tylko że teraz była już dorosła, wiedziała, do jakich głupot zdolne są dzieci i czego nie powinno się robić. Poza tym nawet jako dziecko nie przechodziła po chybotliwej kładeczce nad rozszalałym górskim potokiem. Powtarzała sobie, że po prostu musi to zrobić. Ze pewny krok jest zawsze lepszy od niepewnego. Nie przylepiła się do Diaza, trzymała się tylko jego pasa, i to naprawdę pomagało zachować równowagę. Nawet nie zauważyła, kiedy przekroczyli całą szerokość potoku i stanęli na