Płuca domagały się tlenu. Wierzgała nogami na oślep, desperacko, w nadziei, że kopnie
napastnika. Dyszała ochryple, spragniona choćby odrobiny powietrza. Pomocy! Błagam, ludzie, ratunku! Drapała się po szyi. Złamała paznokieć. Popłynęła krew. Kręciło jej się w głowie. A płuca, o Boże, płuca... Zaraz pękną! Napastnik brutalnie podciągnął pętlę wyżej; skóra wbiła się w miękkie ciało pod brodą. Oczy wyszły Lucy na wierzch. Całe ciało przeszył koszmarny ból. Umrze! Tu, pod własnymi drzwiami! Szarpała się histerycznie w nadziei, że kopnie napastnika lub drzwi, że narobi hałasu! Obudzi sąsiadów! Zrobi, co tylko się da! Myśli wirowały jej w głowie, urwane wizje rodziców w domu; jeszcze nie wiedzą, że już nigdy jej nie zobaczą, i babcia w Santa Barbarą, i jeszcze Kurt, jej niby chłopak... Oczy uciekły jej pod czaszkę, płuca daremnie domagały się tlenu, wola życia uciekała z bezwładnego ciała. Ręce i nogi były ciężkie jak z ołowiu. Marzyła tylko o jednym – hauście powietrza. Nie mogła już walczyć, nie zdołała zachować przytomności. Ręce jej opadły i jak przez mgłę czulą, że napastnik pozwala jej się osunąć na betonową posadzkę. Zanim otoczyła ją litościwa ciemność, Lucy pomyślała jeszcze o Laney... Słodkiej, ufnej, głupiutkiej Laney. Rozdział 11 Bentz wrócił? – Russ Trinidad zmarszczył brwi nad drinkiem. Przyglądał się szkockiej w swojej szklance, jakby liczył, że w alkoholu znajdzie rozwiązanie wszystkich zagadek wszechświata. Hayes zaprosił go na drinka po pracy, co już samo w sobie było nietypowe. Nic dziwnego, że Trinidad, podejrzliwy z natury, był wyjątkowo spięty. – Po diabła wracał? – Chodzi o jego byłą. – Jennifer? – żachnął się Trynidad, spoglądając na malutki wodospad: woda spływała z pędów bambusa, a w tle grała cicha japońska muzyka. – To dopiero była niezła sztuka, mówię ci. Chociaż właściwie nigdy dobrze jej nie znałem. – No to miałeś szczęście – mruknął Hayes. Trinidad mierzył niecałe dwa metry wzrostu, był więc niższy od Hayesa, ale zachował wojskową postawę. W jego świecie czarne jest piękne, a gładko wygolona czaszka jest równie atrakcyjna jak szopa włosów. Siedzieli w niewielkim barze w Little Tokio, niedaleko Parker Center, wieżowca, w którym mieścił się wydział zabójstw LAPD, Los Angeles Police Department, ale na tyle daleko, że policjanci zaglądali tu z rzadka. Trinidad kończył drugą szkocką Hayes męczył się z pierwszą sake. Hayes zdecydował się zwierzyć właśnie jemu, bo Trinidad, były partner Bentza, był jednym z nielicznych sprzymierzeńców Ricka w wydziale. Ale Bentza nie było w mieście tak długo, że nawet ten policjant, którego niewiele już dzieliło do emerytury, odnosił się podejrzliwie do jego powrotu. – Dobra, słucham. – Trinidad wypił łyk szkockiej, zobaczył coś dziwnego w szklance, wyjął to wyćwiczonym gestem i pociągnął kolejny łyk. Nie zawracał sobie głowy wołaniem kelnerki. – Opowiadaj o starym, dobrym Bentzu. I Hayes opowiedział. Opowiedział mu o spotkaniu z dawnym kolegą, o zdjęciach, na których widnieje nieżyjąca żona Bentza, tu, w Los Angeles. – Więc uważa, że ona żyje? – Trinidad zmarszczył brwi i dopił whisky do końca. – Sam ją zidentyfikował. – No tak, ale była mocno pokiereszowana. – Łykasz to? – Trinidad uniósł brwi. – Moim zdaniem to stek bzdur. – Niczego nie kupuję. Sprawdzam. Jedyną osobą, która wystąpiła o wydanie aktu zgonu Jennifer, był sam Bentz. Nikt inny tego nie zrobił. – Hayes nerwowo bawił się kieliszkiem. – No wiesz, nie wykluczam, że mu odbiło.