- Powiedziałem, przebieraj się - powtórzył i podparł
się pod boki, zniechęcając ją do jakichkolwiek protestów. - Idziesz na dwór bawić się z nami na śniegu. - Ale... - Nie ma żadnego ale. Bo inaczej ja cię przebiorę. Malinda zdawała sobie sprawę, że Jack gotów jest spełnić swoją groźbę. Wściekła zgarnęła ubranie. - To nie będzie konieczne - odparła. - Ale naprawdę nie widzę powodu... - Dziesięć minut. - Jack pogroził jej palcem. - Jak nie będziesz na dworze, przyjdę po ciebie. Dziesięć minut później Malinda była w ogrodzie. Czuła się jak głupia. Miała na sobie dres Jacka i jakąś starą kurtkę, którą znalazła w pralni. Stopy tonęły jej w o trzy numery za dużych kaloszach. Ze swoich rzeczy miała na sobie tylko stanik i majtki oraz wełniane rękawiczki. Zanim zdążyła powiedzieć Jackowi, co myśli o takim zachowaniu, śnieżna kula trafiła ją w ramię i śnieg zasypał jej twarz. - Ach, ty chuliganie! - Nie namyślając się Malinda schwyciła garść śniegu i rzuciła prosto w uśmiechniętą twarz Jacka. Jack uchylił się i śnieg rozprysnął się o chodnik nieefektownym plaśnięciem. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Malindę. Chwytała śnieg w obie ręce, rzucała, schylała się znowu, nawet nie patrząc, czy wcelowała. Śnieżna kula trafiła ją JEDNA DLA PIĘCIU 49 w kołnierz i zsunęła się pod kurtkę. Skacząc na jednej nodze Malinda próbowała wytrzepać śnieg. Siedzący na masce samochodu mali Brannanowie zagrzewali ojca do walki. Malinda spojrzała w ich kierunku, a oni natychmiast przybrali niewinny, anielski wyraz twarzy. Nie dała się nabrać. Wiedziała, że znakomicie się bawią -jej kosztem. Kątem oka dostrzegła leżącą na tarasie szuflę do śniegu. Niezależnie od okoliczności kobieta zawsze powinna zachowywać się jak dama. Dłonie Malindy nie schwyciły szufli. - Tylko raz, ciociu - szepnęła. - Tylko ten jeden raz. - Co pani mówiła, panno Doskonalska? - zapytał Jack, skręcając się ze śmiechu. Tego już było za wiele. Malinda schwyciła szuflę mocno obiema rękami, zanurzyła w pryzmie śniegu i napełniła po brzegi. Odwróciła się do Jacka. Oczy płonęły jej z wściekłości. - Ja tylko żartowałem, Malindo. Naprawdę. - Jack śmiejąc się podniósł ręce do góry i zrobił krok do tyłu. Potknął się o ukryty pod śniegiem krawężnik i upadł na plecy. Malinda czuwała. Cała zawartość szufli wylądowała na jego twarzy. Choć oślepiony przez śnieg, Jack chwycił ją za kostkę u nogi. Jeden ruch i już leżała na nim, rozciągnięta wcale nie jak dama.