Marleya w morderstwie, lecz nie zdążył jej wybadać,
bo pożerał ją wzrokiem i cieszył się w duchu, że ukradł ją adoratorowi, a właściwie adoratorom. Gdyby równie nieroztropnie zachowywał się we Francji, nie przeżyłby tyłu lat. Niestety jego reputacja była dużo bardziej opłakana niż Victorii i gdyby nie wystąpił z propozycją małżeństwa, przyjęcie u Frantonów okazałoby się pierwszym i ostatnim, na które go zaproszono. I cokolwiek sądził o wyższych sferach, musiał mieć do nich wstęp, póki nie udowodni, że Marley albo ktoś z jego grona zamordował jego brata. Co gorsza poprzedniej nocy całkiem stracił głowę. Kiedy Vixen Fontaine spojrzała na niego fiołkowymi oczami, zapomniał nie tylko o swoich podejrzeniach co do Marleya, Williama Landry'ego i innych jej wielbicieli. Do ogrodu zaprowadził ją wcale nie po to, żeby wypytać o interesujące go sprawy. Gdyby ich nie przyłapano, nie poprzestałby na pocałunkach. A teraz pragnął dokończyć to, co zaczęli, i niech się dzieje co chce. Wziął głęboki oddech i uderzył mosiężną kołatką w ciężkie dębowe drzwi. - Lord Althorpe? - spytał niski, okrągły kamerdyner, mierząc jego strój ze stosowną dozą pogardy. - Gdzie znajdę lorda Stivetona? Mężczyzna cofnął się o krok. - W gabinecie, milordzie. Tędy, proszę. Ród Fontaine'ów był stary, bogaty i szanowany. Idąc za sługą przez hol, Sinclair rozmyślał o tym, jak bardzo musiał ich obrazić, uwodząc Victorię. Lepiej jednak, że zrobił to on, a nie morderca Thomasa. Hrabia siedział za mahoniowym biurkiem i wyglądał raczej na bankiera niż arystokratę. Leżała przed nim otwarta księga rachunkowa, ale Sin wątpił, czy tego ranka Stiveton zajmował się pracą. - Althorpe, myślałem, że już uciekłeś z kraju. - Dzień dobry, lordzie Stiveton. Przykro mi, że pana rozczarowałem. Gospodarz zmrużył oczy. - Timms, niech nikt nam nie przeszkadza. - Dobrze, milordzie. Kamerdyner ukłonił się i zamknął za sobą drzwi. - Nic nie usprawiedliwia pańskiego wczorajszego postępowania, Althorpe. Udawanie skruchy też niewiele pomoże. Sinclair wzruszył ramionami. - Ma pan rację. - Zgadzanie się ze mną też nic panu nie da. Ile razy postąpił pan niegodnie i uniknął konsekwencji? Grafton uniósł brew. - Chce pan dokładnego wyliczenia? - Cokolwiek wyczyniał pan na kontynencie, tutaj nie tolerujemy podobnego zachowania. - Z całym szacunkiem, lordzie Stiveton, pańska córka poszła ze mną z własnej woli.