dopiero dwadzieścia pięć lat i wciąż podniecała go możliwość
an43 35 sprawdzenia uwagi i refleksu na trudnej drodze. Pozostawał niewzruszony niczym głaz i nigdy nie panikował, więc Milla z ulgą oddawała mu przywilej prowadzenia. Jej pozostawało tylko desperackie robienie dobrej miny do złej gry i cicha modlitwa. Dojechali do Guadalupe tuż przed dziesiątą, niebezpiecznie blisko wyznaczonej pory spotkania. Była to mała wieś licząca około czterystu mieszkańców. Przy głównej ulicy, biegnącej przez całą długość miejscowości, ulokowały się liczne sklepy, oczywiście była też tradycyjna knajpa i trochę innych budynków. Gdzieniegdzie wciąż stały słupki do wiązania koni. Droga zmieniła się w żwirówkę z prześwitującymi plamami starego asfaltu. Przejechali główną ulicą, upewniając się, że istotnie we wsi jest tylko jeden kościół. Za nim znajdował się cmentarz z licznymi krzyżami i grobowcami. Nie dało się dostrzec, czy między kościołem a cmentarzem biegnie jakaś alejka, ale Milla założyła, że jest tam dość miejsca dla samochodu. - Nie ma gdzie zaparkować - mruknął Brian, kierując jej uwagę z powrotem na ulicę. Miał rację: miejsca było w bród, ale stając tutaj, za bardzo rzucaliby się w oczy. - Wracajmy pod knajpę - odparła. Stało tam sporo samochodów, także ciężarówek i półciężarówek. Nikt nie zwróci uwagi na jeszcze jedną. Brian kiwnął głową i powoli minął kościół, skręcając w przecznicę. Skręciwszy jeszcze raz, obrał kierunek na knajpę. Zaparkowali pomiędzy chevroletem monte carlo, rocznik 1978, a oryginalnym volkswagenem garbusem. Czekali, obserwując ulicę. Z 36 knajpy dobiegał głośny hałas, ale na zewnątrz dostrzegli tylko psa uważnie obwąchującego narożniki domów Wzięli broń i noktowizory. Zanim Brian pociągnął za klamkę, Milla automatycznie wyciągnęła dłoń, próbując wyłączyć lampkę nad drzwiami. Dopiero po chwili zorientowała się, że już od dawna nie ma tam żadnej lampki. Wyśliznęli się z ciężarówki, usiłując jak najszybciej zniknąć w cieniu. Pies spojrzał w ich stronę, po czym szczeknął niepewnie. Nie odpowiedzieli, więc wrócił do obwąchiwania okolicy. Chodnika nie było, tylko dziurawa asfaltowo-żwirowa ulica. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności byli ubrani całkiem nieźle na nocną wyprawę: Brian miał na sobie zielone bojówki i czarną koszulkę, Milla - dżinsy i bordową bluzkę bez rękawów. Oboje nosili ciężkie buty i ciemnozielone bejsbolówki z niebieskim „P" (jak „Poszukiwacze") z przodu. Brian był opalony na brąz, ale białe ramiona Milli mogły ją zdradzić, więc okryła się ciemnym kocem. W nocy robiło się naprawdę zimno, czuła się z kocem na ramionach całkiem nieźle. Nie biegli ani nie przemykali się od drzwi do drzwi. To mogłoby przyciągać uwagę. Szli spokojnie, choć szybko. Niestety, mieli już tylko kwadrans do wyznaczonej godziny spotkania. Na szczęście w Meksyku tylko turyści byli punktualni, miejscowi uważali to za przejaw złych manier. To zwiększało szanse Milli i Briana. Skręcili z głównej ulicy jakieś siedemdziesiąt metrów przed kościołem, potem przyczaili się w alejce wiodącej prosto na cmentarz. an43